No i wykrakałam. Kilka dni temu rozmawiał z Mamą o moich storczykach i cieszyłam się, że są w tak dobrej kondycji. I co? Wystarczyło kilka dni by niczym błyskawica rozprzestrzeniła się zaraza. A wszystko za sprawą nowej orchidei, którą kupiłam 🙁
Zła jestem na siebie, nie dokładnie sprawdziłam stan nowego storczyka. Choć nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego, mam do siebie żal. Dlaczego? Jeden z reanimowanych storczyków jest moim oczkiem w głowie, gdyż ratowałam go od roku. A kiedy miał się już całkiem dobrze dopadła go ta nieszczęsna zaraza.
Pierwsze sygnały
Miesiąc temu zauważył pierwsze zmiany na liściach. Storczyk kwitł więc nie poczyniłam żadnych kroków. I tu był błąd. Mogłam przesadzić, sprawdzić, zareagować. Odizolowałam go i zostawiłam. Z dnia na dzień storczyk żółkł coraz bardziej, liście stały się wiotkie i jeden po drugim odpadły. Moja mam mówi, żeby go zostawić, wyrzucić i kupić nowego. Nie, nie, nie.
Walka trwa
Kiedy u sąsiada zaczęły żółknąć liście wprowadziłam zupełną kwarantannę. Przeniosłam storczyki do jednego pokoju, jest im obecnie dość ciasno, jednak nie było innego wyjścia. Dwa „bidoki” przesadziłam. Wybrałam do tego celu szklaną kulę i gruboziarniste podłoże. Dodatkowo wymieszałam go z korą. Zastosowałam środek grzybobójczy. Zrobiłam wszystko co mogłam. Pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość, której na szczęście mam bardzo dużo.
Kilka zdjęć reanimacji storczyków. Wieczorem wstawię, zdjęcia z przesadzania.