Przyszedł ten długo wyczekiwany dzień. Hello? No tak, dzień przyszedł i uciekł. Czas strasznie szybko płynie, każdego dnia biegam i nawet nie zauważyłam, że minął już miesiąc. Miesiąc odkąd wyprowadziliśmy się, by na nowo stworzyć swój mały świat, świat składający się z naszej czwórki i nie tak małego M3.
Czerwiec zakończył się rozstaniem i powrotem głowy naszej rodziny z dłuuuugo wyczekiwanego rejsu. Nie ukrywam, że ta rozłąka, choć niewielka była dla mnie nie lada wyzwaniem, które rozpoczynało hasło „szkoła”. Rok szkolny zmierzał ku końcowi, więc musiałam ogarnąć dwójkę z lekcjami, kwiatami, prezentami dla ulubionych nauczycieli (tu wymyśliłam albumy z rysunkami uczniów. Nawet nie wiecie ile czasu mi to zajęło, ale OK, mam co chciałam) dwoma apelami, urodzinami. Ten ostatni tydzień czerwca był ciężki, gdyż przypałętało się do mnie przeziębienie a dodając do tego grajdołu moje osłabienie, wyszła jedna wielka gonitwa. Na szczęście wszystko udało się dopiąć na ostatni guzik i dzieci szczęśliwie zakończyły rok szkolny.
To jeszcze nie koniec wyścigu. Miałam zaledwie kilka dni na ogarnięcie mieszkania przed remontem. Świadomość, że czekają mnie długie godziny z kartonami i taśmą przyprawiała mnie o zawrót głowy, jednak musiałam zacisnąć poślady i zabrać się do pracy. I tak w ciągu 4 dni spakowałam nasz dobytek w pudła, worki i folie strech (btw tę folie wymyślił geniusz, jest cudowna i niezastąpiona). OK, przebrnęliśmy przez pakowanie, ale to nie koniec moich zmagam. Przypominam, że byłam z tym wszystkim sama i bądź co bądź poradziłam sobie świetnie, nie wiem czy we dwoje zrobilibyśmy to równie szybko. Wracając do tematu. Oprócz domu z kartonu i dzieci szukających zabawek, musiałam pozałatwiać, drzwi, ubezpieczyć mieszkanie, umówić fachowców i co najważniejsze znaleźć kogoś kto mi te wszystkie graty przewiezie na wieś do rodziców. Po kilku godzinach dzwonienia znalazłam firmę, która mi to niedrogo przetransportuje. Ufff, po całej bieganinie należał mi się dobry kieliszek wina i chwila wytchnienia. Uświadomiłam sobie, że jestem „prawie” samowystarczalna 🙂
Przyszedł dzień kiedy mój marynarz, opalony i wypoczęty wrócił do domu, obejrzał mieszkanie i chyląc czoła pogratulował wykonania dobrej roboty, nieświadomy co czeka go jutro poszedł spać. W tym czasie zaproponowałam maluchom kino, maca i zakupy. To był genialny pomysł, który pozwolił nam spędzić z sobą czas na czystej i niczym nieograniczonej zabawie.